W książce przytoczone są historie dzieci z bardzo ubogich rodzin, żyjących w Anglii na przełomie XVIII i XIX w. Dzieci pochodzą z rodzin, gdzie głód jest na porządku dziennym. Mimo, że głodują, matki regularnie rodzą kolejne dzieci, a przez to poziom życia ich i członków ich rodzin spada. Sposobem na zwiększenie zarobków było w tamtym czasie wysłanie dzieci do pracy. Niektóre dzieci chodziły kilka razy w tygodniu do szkoły i jednocześnie pracowały, inne nie miały tyle szczęścia.
Kilku bohaterów wychowuje się w przytułku. Są tam znieważani, wręcz tresowani. Nie mogą mieć swojego zdania, nie mogą niczym się wyróżniać. Wszyscy mają być tacy sami, tak samo zwyczajni i posłuszni. Początkowo dzieci marzą, żeby od tego uciec, żeby wydostać się za mury. Zgłaszają się na ochotników na praktyki u mistrzów. Nie wiedzą, że jeszcze będą żałować tej decyzji.
„W momencie, kiedy został przyjęty do przytułku, zaczął się jego trening. Rygor, rutyna, praca. Ma się tu przyzwyczaić do posłuszeństwa i ciężkiej roboty. Jeszcze kiedyś odda dług ojczyźnie za to, że go wykarmiła i odziała”.
Bohaterowie książki, dzieci, pracują w kopalni węgla, w zakładzie garncarskim, w bogatej rodzinie jako pomoc domowa i niania, w przędzalni, a także jako kominiarz. Każde z tych dzieci jest nieludzko traktowane. Pracodawcy zmuszają je do szybkiej i wydajnej pracy bijąc je. Na porządku dziennym są krzyki i ubliżanie.
„Robert zmienia szpule i płacze. To akurat nikomu nie przeszkadza-i tak huk maszyn zagłusza wszystko, więc niech sobie płacze. Trzęsą mu się ręce. Za każdym razem, gdy nie zdąży zdjąć pustej szpuli, dostaje w łeb”.
Dzieci pracują w bardzo złych warunkach. Nikt nie dba o ich bezpieczeństwo. Długo nie trzeba czekać na skutki. Jedna z dziewczynek została wciągnięta do przędzarki i ledwo uszła z życiem. W kopalni chłopiec zgubił lampę i zabłądził. Inni górnicy poszli do domu, a on został sam zmęczony, głodny w ciemnej kopalni pełnej szczurów.
„Nie może uwolnić ramienia, utknęło między częściami niedoprzędzarki. Przenika go fala gorąca, jakby ból i strach jednocześnie. Wzywa pomocy. Robotnicy tylko się śmieją…”
Wiele biednych rodzin oddawało swoje dzieci na przyuczenie zawodowym kominiarzom, kowalom, czy garncarzom. W zamian za dach nad głową i wyżywienie, dzieci pracowały dla nich. W niektórych zawodach dzieci były bardziej poszukiwane do pracy niż dorośli. W pracy w przędzalni dzieci musiały wchodzić pod maszynę przędzącą i wyciągać spod niej skrawki nici. Mały kominiarz łatwiej mieścił się w kominie, szczególnie że niektóre z nich były powyginane i wąskie.
„Jak kawałek bawełny spadnie na podłogę, to wejść pod krosno i wyciągnąć. Proste, każde dziecko to potrafi”.
Dzieci pracowały nawet 16 godzin w ciągu doby. Głodne, brudne i zmęczone, czasem zbyt zmęczone, żeby wrócić do domu. Dopiero po latach wprowadzono zmiany w prawie i zakazano pracować dzieciom powyżej 10 godzin na dobę.
„Jakiś chłopak śpi na podłodze. Nie słyszy już nawet huku krosien, już ich nie słyszy”.
W XVIII i XIX wieku praca była dla dzieci czymś normalnym. Niektóre z nich, chociaż pracowały u osób z wyższych klas społecznych, mieszkały w okropnych warunkach. Ściany były pokryte pleśnią, a wokół chodziły szczury i karaluchy. Mimo to dzieci nie poddawały się. Nie protestowały, pomagały rodzinom w utrzymaniu. Tylko czasem zastanawiały się, czy na pewno tak wygląda prawdziwe życie. Czy może jednak jest coś poza światem biedy i ubóstwa, który znają….
To powinna być lektura szkolna, żeby współczesne rozpuszczone dzieciaki doceniły to, co mają. Kiedyś praca dzieci i ubóstwo, to była norma, dopiero od pewnego czasu, w zasadzie od momentu popularyzacji nurtów pedagogiki alternatywnej, zaczęło się to zmieniać, ale niestety z jednej skrajności w drugą… Ciekawy blog! 🙂 pozdrawiam.
PolubieniePolubienie
O tak, to jest bardzo dobry pomysł. Wtedy więcej dzieci doceniłoby to, co ma. Dziękuję 🙂
PolubieniePolubienie